Przedostatni mecz sezonu 2018/2019 zakończyliśmy porażką z Podbeskidziem 1:3, choć do 78. minuty na tablicy widniał wynik korzystny dla ,,Niebiesko-Czerwonych”. Zawiedliśmy jako zespół. – przyznaje Serafin Szota.

Niesmak?
Myślę, że tak. Choć może bardziej wkurzenie, złość. Przegraliśmy mecz, w którym byliśmy lepsi przez większość czasu. Niestety, w ostatnim kwadransie straciliśmy nad nim kontrolę, a przeciwnik był skuteczny, wykorzystał wszystkie nasze błędy i taki jest efekt.

Można było odnieść wrażenie, że ofensywne zapędy gospodarzy rozpoczęły się wraz z wejściem na boisko Damiana Hilbrychta. To on zresztą zdobył bramkę dającą remis w tym spotkaniu.
Rzeczywiście, te zmiany Podbeskidzia były bardzo trafne i wyszły im na dobre. Przy pierwszej bramce Hilbrycht wykorzystał swoją okazję, uprzedził mnie, a potem było już tylko gorzej.

Chwilę po tym golu mogło być już 2:1, ale zdołałeś wybić piłkę z linii bramkowej.
Tyle, że nic to nie dało. To, że ja w tym przypadku zanotowałem dobrą interwencję, czy to, że Szymon Skrzypczak strzelił pięknego gola nie może cieszyć, gdy w konsekwencji nie ma z tego punktów

Później jednak bramka padła, a my niemal od razu mieliśmy okazję Mariusza Rybickiego, która mogła dać nam szybkie wyrównanie.
Mogła. Teraz już nie ma co gdybać. Nie mamy pretensji do ,,Rybki”, że to nie wpadło. Po prostu znów zawiedliśmy jako zespół, najpierw nie utrzymując wyniku, a następnie tracąc głupio kolejne bramki.

Utrzymanie zapewniliśmy sobie już przed tygodniem, tymczasem po tym spotkaniu widać było w was złość większą, niż kiedykolwiek wcześniej w tym sezonie.
Tak było, bo dla nas to nie był mecz o nic. Wyszliśmy zdecydowanie i naszym celem był tylko komplet punktów. Nie chcemy po prostu dociągnąć sezonu do końca i nie zadowala nas to, co już mamy. Chcieliśmy wygrać, dlatego porażka w takich okolicznościach bolała jeszcze bardziej. Tym bardziej musimy się sprężyć, żeby te rozgrywki godnie zakończyć. Gramy u siebie z ŁKS-em, który już awansował do Ekstraklasy i chcemy na ich tle pokazać się z jak najlepszej strony.

MATEUSZ GAJDAS

foto: Mirosław Szozda