Środkowy pomocnik Odry Opole jako nastolatek spędził trzy sezony w Miedzi Legnica. Jak wspomina ten okres? Do czego bardzo przydawała się umiejętność szybkiego biegania? Z którym spośród obecnych zawodników niebiesko-czerwonych mijał się w internacie? Dlaczego nie zadebiutował w pierwszym zespole, ale wcale tego nie żałuje? Gdzie jest jego miejsce na ziemi i czemu przez tyle lat bał się podjąć ryzyko? Zachęcamy do lektury!
Jak głosi klasyk, „zacznijmy od początku”. Urodziłeś się w Ząbkowicach Śląskich.
– I tylko tyle. Pochodzę ze Złotego Stoku, czyli małej mieściny niedaleko Ząbkowic. To moja rodzinna miejscowość. Stamtąd się wywodzę, stamtąd jest cała rodzina. Tam zaczynałem w trampkarzach swoją przygodę z piłką. W wieku 16 lat przeniosłem się do szkoły średniej w Legnicy, gdzie spędziłem trzy lata.
Dlaczego akurat tam?
– Dostałem się też do Gwarka Zabrze, ale wybrałem klasę sportową w Legnicy. Wydawało mi się, że to właściwy krok. W tamtym okresie w Miedzi grał akurat mój wujek, Norbert Guła. Miał mnie pod skrzydłami, w pewnym sensie się opiekował. Mieszkałem co prawda w internacie, ale codziennie mieliśmy kontakt, dlatego było mi łatwiej wprowadzić się do klubu, wejść w nowe otoczenie.
Dla 16-latka wyjazd z domu był wyzwaniem?
– Jakimś na pewno, ale akurat złożyło się tak, że wyjeżdżałem z dwoma moimi kolegami z podstawówki. Zamieszkaliśmy w jednym pokoju, było nam raźniej. Obaj jeszcze kopią piłkę, tyle że już bardziej na poziomie amatorskim.
Występowałeś w rezerwach Miedzi.
– W tamtym czasie Miedź nie była jeszcze tym klubem, którym jest teraz. Nie było prezesa Dadełły, który ma bardzo duże możliwości. Klub był bardzo zaniedbany. Dopiero gdy odchodziłem, powstawał nowy stadion. Trafiłem na okres, gdy z legnicką piłką nie było tak dobrze jak obecnie. A rezerwy? To była czwarta liga. Trenerem pierwszego zespołu był Petr Nemec. Gdy drużyna wywalczyła awans do pierwszej ligi – wtedy jeszcze była to dawna druga – to w okresie przygotowawczym trenowałem z nią, ale nigdy nie dostałem szansy grania. Zostawały mi tylko rezerwy.
Gdy teraz tam wracasz, w głębi duszy odzywają się niespełnione ambicje?
– Emocje na pewno są. Trzeba jednak pamiętać, że te trzy lata spędzone w Legnicy w pewnym sensie piłkarsko mnie ukształtowały. Mieć 16 lat i móc grać w czwartej lidze – to mimo wszystko nie zdarza się często. To było dla mnie przetarcie z seniorską piłką. Ludzi, którzy kierowali wtedy klubem, już nie ma. Oczywiście, serce zawsze mocniej bije. Jadąc na mecz do Legnicy, trudno nie pamiętać tego okresu, ale też nie przesadzajmy.
Miałeś 16 lat, już łapałeś minuty w dorosłym futbolu, będąc jednocześnie typem piłkarza – ujmijmy to – w Polsce deficytowego. Dlaczego więc w Miedzi nie dostałeś szansy? Układy, układziki?
– Kilku moich kolegów, rówieśników, dostało szansę. To byli jednak chłopcy mocni fizycznie. Wtedy podejście było takie, że zawodnik musiał być mocny fizycznie, wysoki, szybki. Ja nigdy nie byłem wielkiej postury. Z pewnością jednak nie żałuję, że tak się stało. Jak widać, ci, którzy wtedy dostali szansę, nie zaistnieli w futbolu, a ja wciąż staram się pukać w stronę poważnego grania.
Przewinęły się wtedy przez Miedź jakieś znane nazwiska mniej więcej z twojego rocznika?
– W internacie mieszkał też Tomek Wepa, z którym gram dziś w Odrze. Widywaliśmy się wówczas dość często. Marcin Garuch gra dziś w drugiej lidze w Bełchatowie. Pewnie ktoś jeszcze by się znalazł, ale wielkiej kariery nie zrobił nikt; nikt nie wybił się ponad przeciętność.
Jak żyło się w Legnicy?
– (śmiech). W tamtych czasach ciężko było funkcjonować poza internatem, poza szkołą. Raczej nigdzie nie wychodziliśmy. Mieliśmy bursę usytuowaną w okolicy, w której mieszkało wielu Romów. Było trochę strachu. Zdarzały się takie historie, że w drodze na trening uciekało się przed różnymi osobami. Byliśmy młodymi chłopakami, mijaliśmy różne grupy. Nie ma co ukrywać – szybkość się przydawała (śmiech). Bywały sytuacje, że jak kogoś po drodze złapali, to rozbierali ze wszystkiego. I potem trzeba było wracać do bursy w samych slipkach. Teraz jednak Legnica jest znacznie piękniejszym miastem niż 10 lat temu. Wiele się od tego czasu zmieniło.
Po trzech latach przeniosłeś się do MKS-u Kluczbork. Jak to wspominasz?
– Wiedziałem, że w Legnicy nie dostanę szansy gry w pierwszym zespole. Interesowało mnie granie w seniorskiej piłce, ale już nie realiach czwartoligowych. Postanowiłem zrobić krok do przodu i odejść z Miedzi. Nadarzyła się okazja odbycia testów w MKS-ie. Spróbowałem i się udało. Po sparingu zakomunikowano mi, że zostaję. Drużyna przygotowywała się wtedy do startu w zreformowanej drugiej lidze zachodniej, prowadzili nas trenerzy Polak i Konwiński.
Ten Kluczbork to był strzał w dychę. Tam się osiedliłeś, założyłeś rodzinę.
– To było najlepsze, co wtedy mogło mi się przytrafić. Nie wiadomo, jakby się to wszystko potoczyło, gdybym wędrował od klubu do klubu. Dla młodego chłopaka najważniejsza była możliwość grania. Siedząc na ławce bym się nie rozwinął. Do MKS-u zawsze będę czuł duży sentyment, niewiele jest klubów, które dają taką możliwość rozwoju. Okazało się, że Kluczbork to moje miejsce na ziemi.
Od pół roku obserwujesz już MKS z boku. Martwisz się o jego przyszłość?
– Po rundzie jesiennej przechodziły przez głowę takie myśli, że to może być kolejny rok, w którym MKS spadnie. Po sparingu, który graliśmy w lutym, jestem jednak optymistą. Na naszym tle, Odry, wyglądał bardzo dobrze. Jestem przekonany, że trener Furlepa utrzyma ten zespół, bo nie brakuje tam zawodników prezentujących bardzo dobry poziom.
A zamykając już wątek legnicki, jak grało ci się w przeszłości przeciw Miedzi?
– Jeszcze występując w MKS-ie, często to były z naszej strony dobre mecze. A jeśli drużyna dobrze grała, to mi również się dobrze grało.
Albo odwrotnie. Dobrze gra „Nizioł”, to i zespół jakoś wygląda.
– (śmiech). To już nie mnie oceniać! Wspomnienia w każdym razie mam dobre. Zdarzył się przez te lata jeden ewidentnie słabszy mecz, gdy przegraliśmy w Legnicy 1:4. Zwykle były to zacięte spotkania, nieraz udawało się urywać faworyzowanej Miedzi punkty,
I w piątek też będzie faworytem?
– Myślę, że tak. Po tych wzmocnieniach, które poczyniła zimą, jest jednym z głównych kandydatów do awansu. Wiadomo – gramy na wyjeździe, więc my możemy. Oni muszą. Presja kibiców będzie ciążyła na gospodarzach. Nam nie pozostaje nic innego niż… sprawić niespodziankę, bo za taką z pewnością zostałby uznany fakt zdobycia przez nas trzech punktów.
Nie brakuje głosów – taką wyraził choćby jeden z największych pierwszoligowych ekspertów Andrzej Iwan – że „gdzie ten Niziołek tak długo się uchował”. Jak, mając prawie 29 lat, zapatrujesz się na takie głosy?
– Czytając takie rzeczy, z pewnością jest chwila refleksji i zastanowienia nad przyczyną, czemu jest tak, a nie lepiej. Oczywiście, cieszę się z tego, co mam. Każdy ma swoje przemyślenia. Chciałoby się zrobić ten krok w przód wcześniej. W MKS-ie byłem przez dziewięć lat, wyróżniałem się na tle drużyny, a propozycji nie było. Może też brakowało odwagi? Raz czy drugi nie przedłużyć kontraktu i liczyć na szczęście? Że ktoś się po mnie ciekawy zgłosi? Miałem jednak to bezpieczeństwo, że w Kluczborku mnie chcą i tu mogę grać. To przekonywało mnie do podpisywania kolejnych umów z MKS-em. Do nadto odważnych nie należę. Albo inaczej: jestem odważny, ale nie ryzykuję. Gdy masz rodzinę, to najpierw myślisz o niej, a nie o ryzyku.
Może prawdziwym przełomem będzie rozpoczynająca się jutro runda wiosenna?
– Bardzo bym chciał, żeby tak było. Każdy z nas będzie się starał, by do tego doszło. Jest wielka szansa. Chcemy ją wykorzystać. Zobaczymy, co przyniesie czerwiec.
Miedź Legnica – Odra Opole
20. kolejka Nice 1 Ligi
piątek, 2 marca, godz. 20.45, Stadion im. Orła Białego w Legnicy
Sędziuje: Paweł Pskit (Łódź).
foto: Mirosław Szozda