– Spotkania z tym rywalem zapadły mi w pamięć z różnych względów… – wspomina Rafał Brusiło przed przyjazdem lidera z Częstochowy na stadion przy ul. Oleskiej. 

Wiesz w ilu oficjalnych meczach z Rakowem wystąpiłeś jako zawodnik Odry?
– W trzech? Tak, w trzech. Dwukrotnie w 2. Lidze i po raz trzeci po awansie, już na szczeblu pierwszoligowym. Bilans, chronologicznie: remis, porażka i zwycięstwo.

Któryś z tych meczów wspominasz szczególnie?
– Spotkania z tym rywalem zapadły mi w pamięć z różnych względów… Z pewnością dobrze wspominam to w 1. Lidze, bo był to jeden z najtrudniejszych meczów w tamtym sezonie, a dzięki bramce Marcina Wodeckiego udało nam się zwyciężyć. Pamiętam, że częstochowianie kontrolowali grę, dyktowali warunki, a my po prostu strzeliliśmy gola i nie pozwoliliśmy im na odpowiedź.

Przy Oleskiej graliśmy również ten zremisowany, w mojej opinii bardzo ciekawy mecz w 2016 roku. Wtedy wyszliśmy na prowadzenie po bramce Dawida Wolnego, na którą goście odpowiedzieli trafieniem Przemysława Oziębały kilka minut później. Następnie w samej końcówce zmarnowaliśmy okazję do tego, by przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę i stanęło na wyniku 1:1.

I może jeszcze ta porażka 0:3 w Częstochowie… Wtedy – podobnie jak Raków – byliśmy już pewni awansu i można powiedzieć, że walczyliśmy o mistrzostwo drugiej ligi. Nic nie wskazywało na taki rezultat, a jednak przegraliśmy wysoko i ostatecznie skończyliśmy sezon na 2. pozycji. Już wtedy można było myśleć, że szczebel wyżej będą grali o coś więcej, niż tylko utrzymanie.

Sugerujesz, że aktualna pozycja zespołu trenera Marka Papszuna nie jest dla Ciebie zaskoczeniem?
– Wiadome było, że jeśli odpowiednio się wzmocnią, mogą w tej lidze bić się z najlepszymi. Już w pierwszym sezonie pokazali jakość, a teraz – trzeba przyznać – są pewniakiem do awansu. Ten wynik nie może dziwić, bo nie jest dziełem przypadku. To efekt sumiennej, skrupulatnej pracy wielu ludzi, na czele z trenerem Papszunem właśnie.

W ostatnich meczach traciliśmy sporo bramek po prostych błędach w defensywie…
– I tego szczególnie musimy się jutro wystrzegać! Sam fakt, że częstochowianie mają najwięcej zdobytych, a jednocześnie najmniej straconych bramek w lidze wskazuje na to, że są bezwzględni i będą skłonni to wykorzystać. Wpadliśmy w dołek, przegraliśmy cztery ostatnie spotkania ligowe, ale mamy zamiar jutro sprawić niespodziankę. Choć zdajemy sobie sprawę, w jakim punkcie w tym momencie znajduje się Raków, my chcemy zakończyć granie przed własną publicznością pozytywnym akcentem. Nie patrzymy na statystyki, po prostu wyjdziemy na boisko i zrobimy wszystko, by wygrać.

W tym sezonie przegraliśmy z Rakowem w Częstochowie po golu Miłosza Szczepańskiego z 89. minuty. Wtedy jednak Ciebie na boisku nie było, a na bokach obrony grali: Patryk Janasik i Łukasz Winiarczyk. Rywalizacja o miejsce na Twojej pozycji jest bardzo zacięta.
– Myślę, że aktualnie nie tylko na mojej, a na wszystkich pozycjach. Wiadomo, że z rundy na rundę, z sezonu na sezon, zespół się wzmacnia. Trener Rumak zbudował drużynę w ten sposób, że na każdą pozycję ma przynajmniej dwóch zawodników do grania. Z tego powodu w naszym zespole często dochodzi do rotacji, a brak stabilności w wynikach również temu sprzyja. Musimy cały czas udowadniać, że zasługujemy na miejsce w składzie.

Pierwszy etap tego sezonu może być dla Was trudny również pod względem liczby meczów do rozegrania. Myślisz już o przerwie?
– Aktualnie nie. Chciałbym najpierw przełamać tę złą passę, a dopiero potem myśleć o przerwie i przygotowaniach do kolejnej rundy. Wiadomo, że warunki atmosferyczne i stan boisk w tym momencie pozostawiają wiele do życzenia, ale w sytuacji, w której potrzebujesz się przełamać, mógłbyś grać choćby codziennie i w każdą pogodę. Oprócz jutrzejszego meczu, czeka nas walka o kolejną rundę Pucharu Polski w Sandomierzu i prawdopodobnie nadrobienie zaległości z Wigrami. Mamy zatem jeszcze trzy okazje, by sprawić, żebyśmy przerwę zimową spędzili w lepszych humorach.

Rozmawiał: Mateusz Gajdas

foto: Mirosław Szozda