– Od wielu lat śledzę ekstraklasę i dlatego mogę powiedzieć, że trenera Rumaka poznałem… sprzed ekranu telewizor. Jestem nastawiony bardzo pozytywnie. Trzeba patrzeć na możliwość tej współpracy w superlatywach – mówi prawy obrońca Odry Opole.

Ulga?
– Zdecydowanie. Jeśli nie wygrywa się 12 meczów z rzędu, nie odnosi zwycięstwa od początku roku, to radość potem jest tak wielka, jak było to widać w Bielsku-Białej. Tak jak powiedziałem w kulisach: odcinamy przeszłość grubą kreską, zaczynamy nowe rozdanie. Zostały trzy kolejki do końca sezonu. Chcemy w nich zapunktować.

Jest jeszcze szansa nawet na ósme miejsce…
– Ale żadnego konkretnego celu już nie musimy ustalać. Wywalczyliśmy utrzymanie, rozegramy jeszcze trzy mecze, walczmy w każdym o wygraną i przy tej wyrównanej lidze zobaczymy w czerwcu, którą pozycję nam to da.

Patrzyłeś w ogóle wiosną w tabelę?
– To chyba normalne, że kiedy się nie odnosi zwycięstw, to nie chce się czytać wiadomości, śledzić spekulacji, oglądać ligowych magazynów. Wtedy trzeba po prostu skupić się na pracy, by w końcu przełamać niemoc i wygrać. Niestety, doświadczyliśmy bardzo długiej serii bez zwycięstwa i to w wielu z nas – również we mnie – mocno siedziało. Szukaliśmy przyczyn, ale to temat rzeka. Gdy tak długo nie wygrywasz, to o czymkolwiek wspomnisz, możesz powiedzieć: „Tak, to jest błąd”. Myśli nie są wtedy nastawione tak, jak powinny. Udało nam się to jednak przerwać. Lepiej późno niż wcale, ale… Szkoda, że tak późno, bo może jeszcze trochę namieszalibyśmy w górnej połówce tabeli.

Odra w ostatnich latach szła w górę. To była pierwsza taka runda.
– Jestem w Odrze czwarty sezon. Nawet w tym pierwszym, kiedy nie uzyskaliśmy awansu do drugiej ligi, zdobyliśmy naprawdę dużą liczbę punktów. Przez trzy lata byliśmy na ścieżce zwycięstw. Przyzwyczailiśmy kibiców, miasto, region, całą Opolszczyznę, do wygrywania. Pierwsza runda w pierwszej lidze też była zwycięska, mimo że zdarzały nam się porażki na wyjazdach, ale w końcówce też to przełamaliśmy i zimowaliśmy na drugim miejscu. Siłą rzeczy oczekiwania kibiców i nas wszystkich zostały rozbudzone do sporych rozmiarów. A nagle trafiła nam się taka wiosna… Cieszmy się, że zdarzyło się to w takim momencie, gdy mieliśmy tak bezpieczną zdobycz punktową. To musi być doświadczenie – dla nas wszystkich, również kibiców czy dziennikarzy – które zaprocentuje w następnym sezonie. Sport jest nieprzewidywalny. Trzeba być cierpliwym, dążyć do zwycięstw. My do tego bardzo dążyliśmy, mimo że z boku mogło to wyglądać tak, jakbyśmy nie wierzyli.

Można odnieść wrażenie, że tak jak jesienią w wielu meczach mieliśmy mnóstwo szczęścia, tak wiosną zupełnie się od nas odwróciło.
– Wielu mądrych ludzi związanych ze światem piłki powtarza, że suma szczęścia zawsze równa się zeru. Jeśli doświadczyliśmy takiego sezonu, to ktoś może powiedzieć, że to zdecydowanie jest prawda. Jesienią zdarzyło się kilka takich meczów, gdy wygrywaliśmy 1:0, choć przeciwnik stwarzał więcej sytuacji i pudłował. U nas wtedy kreowali się bohaterowie, jak Tobiasz czy linia obrony. Punkty przychodziły nam z łatwością i nie dowierzaliśmy, że można punktować jako beniaminek tak regularnie. Tak naprawdę z realiami pierwszej ligi zderzyliśmy się dopiero w rundzie wiosennej. Widzimy, jak mocno trzeba tu się szarpać o każdy punkt. Znowu wrócę też do szczęścia. Jesienią sędziowie podyktowali dla nas bodaj siedem karnych, ewidentnych. Teraz takiego karnego zabrakło na przykład na Chojniczance, a po chwili poszła kontra i straciliśmy gola. Z Wigrami czy Chrobrym graliśmy dobre mecze, stwarzaliśmy kapitalne okazje, a nic nie wpadało. Jest cienka granica między serią, jaką zaznaliśmy, a tym, że równie dobrze mogliśmy ją przełamać zdecydowanie wcześniej.

Jak grało się z kapitańską opaską na ramieniu?
– Miłe przeżycie. W Ślęzie Wrocław nosiłem opaskę zawsze od trampkarza aż po juniora młodszego. W Odrze jednak mecz z Podbeskidziem był pierwszym, w którym byłem kapitanem od pierwszej minuty. Do tej pory byłem kapitanem numer cztery, jako członek drużyny. Za Tomkiem Wepą, Mateuszem Bodziochem i Markiem Gancarczykiem. Bodaj w spotkaniu z Zagłębiem, gdy Mateusz doznał kontuzji, przejąłem opaskę, podobnie jak w trakcie starcia z Chrobrym. To jednak ferwor walki, a wyprowadzenie drużyny na murawę jest czymś zupełnie innym. Tym bardziej cieszę się, że przełamaliśmy się i wygraliśmy.

Do naszego klubu trafiłeś z niższej ligi, dlatego nazwisko trenera Mariusza Rumaka chyba robi wrażenie?
– Nie ma co ukrywać; jak zresztą pewnie na większości ludzi w klubie i na Opolszczyźnie. Do tej pory w Odrze pracowały osoby czy to z regionu, czy młode, jeszcze nie z „ekstraklasowym” nazwiskiem. Od wielu lat śledzę ekstraklasę i dlatego mogę powiedzieć, że trenera Rumaka poznałem… sprzed ekranu telewizora, gdy prowadził czy to Lecha, czy Śląsk, czy Zawiszę. Fajnie, że trafił do nas szkoleniowiec z takim CV, który był już w topowych polskich klubach. Nic, tylko rozwijać się, czerpać od trenera wiedzę i zwracać uwagę na nowinki, które będzie nam przekazywał. Jestem nastawiony bardzo pozytywnie. Trzeba patrzeć na możliwość tej współpracy w superlatywach.

Już w piątek gramy przy Oleskiej z Ruchem Chorzów, który co prawda jest o włos od drugiej ligi, ale… Ruch to Ruch.
– Czeka nas mecz z najbardziej utytułowanym klubem w Polsce. Ruch to marka, więc na pewno będzie ciekawe widowisko. Będzie to debiut nowego trenera przy Oleskiej, więc podejrzewam, że tym bardziej ciekawość kibiców będzie większa. Mogę ze swojej strony tylko zaprosić na stadion, albo przynajmniej przed telewizory. Zrobimy wszystko, by zaprezentować się jak najlepiej i wreszcie wygrać w 2018 roku mecz przed naszymi kibicami.

Odra Opole – Ruch Chorzów
32. kolejka Nice 1 Ligi
piątek, 18 maja, godz. 20:45, stadion przy ul. Oleskiej 51

W związku z zauważalnym już teraz zwiększonym zainteresowaniem tym meczem, apelujemy o skorzystanie z internetowego systemu sprzedaży biletów – TUTAJ – celem uniknięcia kolejek do kas tuż przed pierwszym gwizdkiem.

Kasy biletowe będą czynne w czwartek od godz. 15:00 do 18:00 oraz w piątek, czyli dniu meczu, od godz. 15:00.

foto: Mirosław Szozda