– W sobotę, czyli dniu meczu z GKS-em Tychy, minął dokładnie 1 rok, 1 miesiąc i 1 dzień od mojego ostatniego występu, jeszcze przed kontuzją. Oddzielam kreską to, co za mną – mówi 21-letni bramkarz Odry Opole.

Już tak na chłodno, jakie refleksje po sobotnim debiucie w Odrze?
– Jak najbardziej pozytywne. Sygnały świadczące o tym, że zagram, były od środy, ale potwierdzenie dostałem w sobotę, około godziny dziesiątej, jadąc na mecz. Wygraliśmy po fajnym dla oka spotkaniu, przed własną publicznością, na zero z tyłu. Wiele rzeczy składa się więc na to, że samopoczucie może być OK. Jest radość też z innego powodu: za mną ciężki rok. W sobotę, czyli dni meczu z GKS-em Tychy, minął dokładnie 1 rok, 1 miesiąc i 1 dzień od mojego ostatniego występu, jeszcze przed kontuzją. Fajna symbolika. Ten rozbrat z piłką był długi, siedziało to wszystko we mnie. Najpierw przez pięć miesięcy – uraz, potem ławka rezerwowych w Górniku Zabrze… Nie był to dla mnie łatwy czas, czułem wielki głód piłki. Cieszę się, że to pierwsze spotkanie po długiej przerwie wyszło pozytywnie, ale trzeba pamiętać, że to tylko jeden mecz. OK, jest radość, ale już myślę o tym, by dobrze przygotować się do kolejnego.

Co było najtrudniejsze przez ten rok?
– Gdy poszedłem na stół operacyjny, miałem pauzować miesiąc. Wyszło z tego pięć miesięcy. Potem pozostała mi tylko gra w rezerwach Górnika. Moje ambicje są duże, dlatego przyszedłem do Odry po to, żeby grać. Początek sezonu nie układał się po mojej myśli. Ciężko było wskoczyć do składu, czemu trudno się jednak dziwić, bo drużyna grała bardzo dobrze, punktowała. Zamykam jednak już i oddzielam kreską to, co za mną. Patrzę tylko w przyszłość. Nie ma we mnie wielkiego hurraoptymizmu, radości. Jeśli zapunktujemy w trzech następnych spotkaniach, to wtedy w grudniu będzie można się cieszyć. Na razie za nami tylko 16 kolejek. Trzeba twardo stąpać po ziemi.

Pobyt Górnika Zabrze w pierwszej lidze był szansą dla wielu zawodników. Było poczucie, że ją zmarnowałeś?
– Nie ma co ukrywać, zwłaszcza że wracałem do Górnika po dobrym sezonie spędzonym na wypożyczeniu w GKS-ie Katowice. Wyobrażałem sobie ten rok inaczej. Rozegrałem pięć meczów. Wyszło jak wyszło. Potem ławka, kontuzja – i cały sezon uciekł. Ale patrzę do przodu. Mam wielką nadzieję, że od teraz wszystko ułoży się lepiej.

Przez lata byłeś określany mianem wielkiego talentu, a w Górniku nie udało ci się tego potwierdzić.
– W wieku 16-17 lat, gdy przychodziłem do Zabrza, to dano mi taką „łatkę”. Tak naprawdę, to nie wiem nawet, skąd się wzięła… Może z meczów reprezentacji Polski, ale wszystko, co zagrałem w seniorskiej piłce, to tak naprawdę na wypożyczeniach. Zgadzam się, że przygoda z Górnikiem nie poszła po mojej myśli. I dlatego mam coś do udowodnienia. Sobie i innym. Wychodząc na boisko, nie myślę oczywiście o tym, ale taka złość sportowa we mnie siedzi. Bo musi. Chęć pokazania, że jednak potrafię.

Mówisz, że w Zabrzu rozegrałeś w tamtym sezonie pięć pierwszych meczów. Miałeś o któryś z nich do siebie pretensje?
– Tak naprawdę popełniłem jeden błąd, w tej piątej kolejce, na Sandecji Nowy Sącz. Przy bramce na 2:0. Jak widać, po tym jednym błędzie dokonano w bramce zmiany. Drużyna miała od początku bić się o awans, ale nie szło nam, zdobyliśmy tylko 4 punkty, dlatego trener Brosz szukał nowych bodźców, trochę rotował składem i posadził mnie na ławkę. Kiedyś byłem zawodnikiem, który bardzo skupiał się na przeszłości. Rozpamiętywałem, wiele rzeczy we mnie siedziało. Teraz, od jakiegoś czasu, zmieniłem podejście. Odcinam się od tego, co było. Nic nie da mi analizowanie, co poszło nie tak. Trudno, to już za mną.

Sam doszedłeś do tej zmiany podejścia?
– Od ponad roku pracuję z panią psycholog. Zacząłem jeszcze przed kontuzją. Uważam, że to ważne i pomocne; móc pogadać o wszystkim, trochę inaczej spojrzeć na pewne sprawy. Czasami człowiek samemu do niektórych wniosków nie dojdzie, a psycholog sportowy to ułatwia, oczyszcza głowę.

Współpracujesz z psychologiem regularnie czy wtedy, gdy czujesz taką potrzebę?
– Staram się spotkać raz w tygodniu. Przez ten ostatni rok wiele spraw siedziało strasznie we mnie, w środku. Nie chciałem pokazywać tego na zewnątrz. Przychodziły momenty, gdy wszystko się nawarstwiało i w takich okresach pani psycholog bardzo pomagała. Jestem zdania, że taka współpraca to żaden wstyd. Wręcz przeciwnie. Polecam każdemu sportowcowi, bo nabierasz innego spojrzenia.

Ktoś ci podpowiedział, że warto?
– Nie. Zawsze wiedziałem, że najlepsi sportowcy współpracują z psychologami. Też chciałem, tylko nie byłem do końca zdecydowany. Dopiero gdy się przełamałem, poszedłem pierwszy raz, to przekonałem się do tego w stu procentach i zacząłem korzystać.

Ile razy tej jesieni przeszła ci przez głowę myśl – również patrząc na świetną momentami postawę Tobiasza Weinzettela – że wypożyczenie do Odry było złym wyborem?
– Słyszałem wcześniej o Tobim, choć osobiście się nie znaliśmy. Myślę, że nie ma takiej drużyny – w Polsce czy na świecie – do której przyszedłbyś i za darmo dostał miejsce. Trafiłem do Opola dość późno, nie przepracowałem całego okresu przygotowawczego i wiedziałem, że czeka mnie rywalizacja. Tobi zaczął sezon, bardzo dobrze bronił, wykorzystał swoją szansę. Moja ambicja była podrażniona tylko przed pierwszą kolejką, gdy dowiedziałem się, że nie wyjdę w pierwszym składzie. Potem nie miałem już do kogo kierować pretensji, widać, jak spisuje się zespół. Pozostało mi tylko pracować jak najmocniej. Wiedziałem, że prędzej czy później dostanę szansę i wtedy będę musiał ją wykorzystać. Myślę, że tak właśnie się stało.

To rzadkość, by w klubie na szczeblu centralnym była grupa wyłącznie tak młodych bramkarzy, jak ty, Tobiasz Weinzettel czy Bartosz Kowalczyk?
– To fakt. Gdziekolwiek byłem, to zawsze w kadrze znajdował się co najmniej jeden starszy bramkarz. A przeważnie – dwóch. Taki doświadczony zawodnik zawsze jest w stanie podpowiedzieć coś, czego młodzi nie widzą, ale tak naprawdę jesteśmy na tyle fajną ekipą, że nigdy nie zastanawiałem się, czy w Odrze brakuje nam kogoś takiego. Jeśli potrzebujemy rady starszej osoby – mamy trenera Kanię. Wyznaje zresztą filozofię, że zawsze w jego drużynach nie brakuje młodych bramkarzy. Teraz powoli się to zmienia, ale jeszcze jakiś czas temu trudno było w ekstraklasie czy pierwszej lidze o młodych i regularnie broniących chłopaków. Popieram, że teraz się to zmienia. Bo młody – nie zawsze znaczy gorszy!

Która interwencja w sobotę była najtrudniejsza?
– Długo pozostawałem bez interwencji. Schodząc do szatni po pierwszej połowie, myślałem sobie: „OK, gram dobrze, ale tak naprawdę nie miałem dużo do roboty”. Nie tylko bramkarz, lecz też każdy zawodnik z pola, potrzebuje dobrego wejścia w mecz. By nabrać pewności. Ja miałem taką dopiero po przerwie, po główce Kamila Zapolnika. Nie była trudna, ale dodająca pewności. Najtrudniejsza? To ten rzut rożny Seweryna Gancarczyka. Piłka poszła mocno z wiatrem, nabrała trudnej do przewidzenia rotacji. Mogło się to dla nas zakończyć nieszczęśliwie.

To jeszcze kilka słów o Górniku Zabrze. Zaskoczony?
– Patrząc na końcówkę poprzedniego sezonu – nie tak bardzo. Drużyna złapała swój styl, wygrała sześć ostatnich spotkań. Nie kalkuluje, nie patrzy za siebie i na to, czy poprzedni mecz zwyciężyła, czy przegrała. Cały czas funkcjonuje na najwyższych obrotach. To fajni, młodzi zawodnicy z doświadczonym Igorem Angulo. Trener Brosz wykonał wielką robotę, dobierając tak chłopaków. To fajne, że mówimy właśnie o autorskim projekcie Marcina Brosza. Miał tych chłopaków już „na stanie”, gdy przyszedł do klubu. Chwała mu za to, że nie szukał wzmocnień – czy to w Polsce, czy zagranicą. Wiedział, że potrzebuje jednego, dwóch obcokrajowców, ale od początku chciał oprzeć się na ludziach z regionu. Brawa, że to wypaliło. Patrząc na to, jak chłopaki są przygotowani fizycznie, nie zanosi się na to, by coś się miało w najbliższych tygodniach zepsuć.

Furorę w bramce robi twój rówieśnik Tomasz Loska. Pozazdrościć?
– Nie, nie, nie. Mamy z Tomkiem bardzo dobry kontakt. Trzy lata temu byliśmy odbierani trochę inaczej, teraz to on wyskoczył w górę. Zrobił niesamowity postęp. Przykład Tomka pokazuje, jak wiele daje regularna gra. Jego wybory były idealnie trafione. Poszedł na wypożyczenie do Rakowa, potem wrócił do Zabrza. Bardzo się cieszę, że gra na takim poziomie. Oby tak dalej. Nie jestem osobą, która zazdrości. Potrafię docenić drugiego zawodnika. Fajnie, że Tomkowi tak się wiedzie.

No dobra. Co dalej z tobą? Co będzie w grudniu?
– Kontrakt z Odrą mam do czerwca, choć co prawda z możliwością powrotu do Zabrza w grudniu. To nie jest tajemnica, ale sądzę, że nic wielkiego się nie wydarzy – a przynajmniej ja nie mam takich sygnałów – i przynajmniej do czerwca zostanę w Opolu. Życzę tego sobie. Nie chcę jednak wybiegać w przód. Skupiam się na najbliższej kolejce. Bo życie przynosi takie zwroty akcji, często absolutnie nie do przewidzenia, że nie ma sensu gdybanie. Trzeba robić swoje, być skoncentrowanym na kolejnym celu. Jest nim sobota, godzina 16:00, Olimpia Grudziądz.

foto: Mirosław Szozda