– Półtora roku temu sam sobie zadawałem pytanie, co jest nie tak. Legionovia to był ostatni dzwonek. Gdyby tam mi nie wyszło, to potem kopał bym się już pewnie po czole w trzeciej czy czwartej lidze. Dlatego teraz szanuję to, co mam – mówi 29-letni skrzydłowy w rozmowie z odraopole.pl.

To była trudna decyzja, by zdecydować się na przedłużenie kontraktu z Odrą do czerwca 2020 roku?
– Zastanawiałem się, ale… krótko. Otrzymałem propozycję i szybko dopięliśmy wszystko na ostatni guzik. Bardzo się z tego cieszę. To fajny, długi kontrakt. Ktoś może powiedzieć, że przemawia przeze mnie minimalizm, ale będę robił wszystko, by z Odrą było jak najlepiej. Myślę, że przez te kolejne lata potwierdzę swoją przydatność do zespołu i dam z siebie tyle, ile mogę, by wygrywać. To najważniejsze.

Kluczowym czynnikiem przy rozmowach o nowej umowie była pozycja w tabeli Nice 1 Ligi i szansa na awans?
– Nawet nie do końca. Po prostu dobrze czuję się w Odrze, idzie mi tu. Działacze rok temu mi pomogli, wyciągnęli do mnie rękę, gdy grałem w Legionovii. To była niewiadoma. Chciałem sprawdzić, czy Wodecki jeszcze istnieje na tym świecie. Pokazałem, że coś potrafię. Zarząd był więc teraz przekonany o tym, by przedłużyć ze mną kontrakt.

Po dobrej jesieni i dziewięciu strzelonych golach posypały się propozycje?
– Odebrałem jakieś telefony, ale nie było konkretów, a ja nie chciałem czekać. Odra starała się o mnie cały czas. Myślę, że podjąłem słuszną decyzję. Może gdy będę miał jeszcze lepszą rundę, to pojawią się konkretne zapytania i będzie można inaczej rozmawiać? Dziś jednak jestem w Odrze i na tym się skupiam.

„Odebrałem telefony”. Dzwonił ktoś z ekstraklasy?
– Pozwól, że zamilknę i nie powiem dokładnie. Niech to będzie moja tajemnica (uśmiech).

Prezes Karol Wójcik bardzo chwalił cię za lojalność.
– Bo trzeba szanować to, co się ma. Rok temu Odra wyciągnęła mnie z mimo wszystko niskiego pułapu. Byłem w dole, grałem w Legionovii, czyli drużynie środka tabeli drugiej ligi. Odbudowałem się w Opolu i chcę się w jakimś stopniu odwdzięczyć. Nie ma też co ukrywać – mam już 29 lat, a przedłużyłem kontrakt o dwa sezony. Dziś mało kto oferuje takie długie kontrakty. Szanuję zaufanie, którym mnie tu obdarzono.

Półtora roku temu praktycznie nie grałeś w drugoligowym GKS-ie Tychy. Co wtedy siedziało w głowie?
– To był nieudany sezon. W Tychach mało grałem, potem byłem bez klubu i musiałem szukać. Były przymiarki, by pójść do Czech, do Przybram, Rozmawialiśmy o umowie, ale ostatecznie mi odmówili i zostałem na lodzie. Legionovia to była ostateczność. Trener Wieczorek od początku nie ukrywał, że bardzo mnie chce. Poszedłem tam i odbudowałem się, przez kilka miesięcy zdobyłem 7 bramek i zgłosiła się Odra. Przeniosłem się do Opola bez zastanowienia. Pierwszy kontrakt podpisaliśmy na pół roku z opcją przedłużenia o rok i to się zrealizowało.

Czyli wyszło na to, że Legionovia to był klasyczny krok do tyłu, by następnie wykonać dwa do przodu?
– Dokładnie. Wcześniej grałem praktycznie tylko w województwie śląskim. Legionovia to był ostatni dzwonek. Gdyby tam mi nie wyszło, to potem kopał bym się już pewnie po czole w trzeciej czy czwartej lidze. Wszystko ułożyło się jednak dobrze i teraz trzeba to cenić. Nie jestem już młody, ale też nie jestem jakiś stary. Nie można się zachłysnąć dobrym rokiem, tylko ciężko pracować, by utrzymać ten pułap.

17 goli w 33 meczach – 2017 rok to twój najlepszy okres w piłce?
– Spokojnie, spokojnie. Mam ponad 100 występów w ekstraklasie, w Górniku Zabrze u trenera Nawałki grałem regularnie i zdobywałem bramki. Dobrze było też w Podbeskidziu, za kadencji trenera Michniewicza, gdy rzutem na taśmę wywalczyliśmy utrzymanie. Potem coś poszło nie tak. Sam nie wiem, co. Analizowałem to sobie, dlaczego z pułapu normalnego ekstraklasowego zawodnika spadłem do roli kogoś, kto nie potrafi wywalczyć sobie miejsca dwa poziomy niżej w Tychach. Miałem moment załamania, taki kryzys, sam sobie zadawałem pytanie, co się ze mną dzieje. Postanowiłem jednak, że nie mogę piłkarsko zginąć. Że muszę walczyć ze słabościami. Pomogła mi rodzina, żona. Dużo rozmawialiśmy, wspierała mnie. Teraz możemy sobie podziękować i powiedzieć, że dobrze zrobiliśmy. Jestem mniej więcej w tym miejscu, w jakim byłem, mając 19-20 lat. Tyle że wtedy nie miałem doświadczenia, a dziś jest go sporo. Wyciągnąłem wnioski.

Jak wrócić do ekstraklasy, to za pół roku z Odrą? Czy nie ma się co napalać?
– Trzeba podejść do tego spokojnie. My przecież wcale nie musimy. Jeśli wywalczymy ekstraklasę, to będziemy się z tego cieszyć. Każdy z nas, chłopaków w szatni, ma swoje ambicje. Nie każdy w ekstraklasie był. Przed nami druga runda. Trzeba się dobrze przygotować i wygrywać. Najpierw utrzymajmy się.

Dobra, dobra.
– No co? Kilku punktów jeszcze brakuje. Naprawdę, twardo stąpajmy po ziemi, miejmy pokorę do piłki, bo jest nieprzewidywalna.

6 goli w 7 kolejkach, potem długo nic i kolejne 3 gole na finiszu. Za tobą trochę zakręcona runda?
– Na początku zanotowałem spory wyskok. Zdobywałem bramki, wygrywaliśmy, ale przecież sezon jest długi i zawsze będą słabsze momenty. W piłce tak to już jest. Mało jest zawodników, których te gorsze etapy omijają. Siadłem na ławce, co mi pomogło. Może po prostu musiałem trochę odpocząć, odetchnąć, bo wcześniej grałem regularnie po 90 minut. To mi pomogło, bo potem znowu strzelałem gole.

Wyliczaliśmy na odraopole.pl, że wraz z Szymonem Skrzypczakiem stanowicie najlepszy ofensywny duet w Nice 1 Lidze.
– Śmialiśmy się z tego. To pozytywne. Z Szymonem byłem już wcześniej w Górniku. „Byłem” – bo nie graliśmy ze sobą. Jak już – to tylko w sparingach. Teraz najczęściej obaj wybiegamy na boisko, dobrze się rozumiemy. Trzeba te nasze umiejętności szanować. Robimy wszystko, by pomóc drużynie. Jesteśmy zawodnikami ofensywnymi, od nas się wymaga, musimy dawać Odrze pozytywny bodziec.

Kontrakt przedłużyłeś. A zadeklarujesz, że zostaniesz na wiosnę? Zima jest długa, różnie może być…
– Nie będę wchodził za głęboko w przyszłość i przewidywał, co będzie. Chciałbym jedynie, by dopisało zdrowie, by omijały nas wszystkich kontuzje i by Odra „wykręciła” wiosną jak najlepszy wynik.

To tak na koniec, jakie plany na Sylwestra?
– Raczej klimaty „domówki” niż wielkie bale. Chcemy razem z żoną i dzieckiem jechać w góry ze znajomymi, akurat spoza piłki. W Beskidy – Wisła, Ustroń, te okolice. W takim gronie przywitamy 2018 rok.

foto: archiwum własne, Mirosław Szozda