W Odrze przeszedł drogę od trampkarza do zawodnika pierwszej drużyny, był spikerem, jednym z założycieli „Oderki”, członkiem komisji rewizyjnej. Teraz – po zakończeniu dziennikarskiej pracy w „Nowej Trybunie Opolskiej” – na stałe wrócił na Oleską 51. Marcin Sagan to kolejne zimowe wzmocnienie niebiesko-czerwonych, tyle że nie pierwszoligowego zespołu, a pionu administracyjnego.

Nie chcę, by zabrzmiało to patetycznie, ale czy podjęcie pracy w Odrze to w jakimś sensie spełnienie marzeń?
– Nie ma co ukrywać. Tak naprawdę, przez całe życie jestem mniej lub bardziej związany z Odrą. Sprawdziłem: po 19 latach znowu stałem się – można tak powiedzieć – etatowym pracownikiem klubu.

Co działo się 19 lat temu?
– Wcześniej byłem piłkarzem (śmiech). No, w murze stałem! Piłkarzem to za dużo powiedziane. W 1987 roku zacząłem w Odrze treningi. Jako 8-latek. Zostałem aż do 1999 roku. Grałem na środku obrony „forstopera”, bo wtedy stosowało się ustawienie nie w linii, a „choinkę”. Przeszedłem przez wszystkie drużyny juniorskie, młodzieżowe, aż do kadry pierwszego zespołu. Nawet dwa razy byłem na ławce rezerwowych. W 1998 roku doznałem jednak poważnej kontuzji i było jasne, że piłkarza ze mnie już nie będzie.

To znaczy?
– Na meczu rezerw zerwałem więzadła w prawej, czyli mojej lepszej nodze. Miałem przez te lata to szczęście, że prowadziły mnie bardzo zasłużone dla klubu osoby. Trener Wrzos, który pracował z Odrą w ekstraklasie, trener Mazurek, za najlepszych lat tworzący sztab z Antonim Piechniczkiem. Albo trener Korek, wielka postać dawnej Odry. Trener Tyc… Do pierwszej drużyny wprowadzał mnie z kolei świętej pamięci trener Blaut. Nie byłem absolutnie wielkim obrońcą i szybko pogodziłem się z tym faktem. Zarabiałem 150-200 złotych, ale cieszyłem się, że spełniam marzenia o byciu piłkarzem. Byłem w kadrze pierwszej drużyny od stycznia do maja 1998 roku, kiedy trafił się ten uraz. Formalnie zawodnikiem Odry pozostawałem do 1999 roku. Zacząłem studia, pracę dziennikarską. Cenię sobie, że w szatni przebywałem z Józkiem Żymańczykiem, Ryszardem Okajem, Piotrem Plewnią, Maciejem Michniewiczem, Markiem Traczem, świętej pamięci Tomkiem Drągiem, Tomkiem Jagieniakiem, Marcinem Feciem….

…Tomaszem Copikiem?
– Z „Copą” wiąże się pewna legenda. Podczas meczu Gwarka Zabrze z Odrą Opole grałem przeciw niemu jako forstoper. I do dziś mówię, że był to jego ostatni mecz w roli napastnika! On z kolei twierdzi, że tak mną kręcił, że przez godzinę na mnie wtedy w Zabrzu czekali, aż się z boiska „odkręcę”. A tak naprawdę, to… Z boiska siebie nie pamiętamy (śmiech).

Co działo się po kontuzji?
– Przez pół roku byłem kierownikiem rezerw Odry – to była „okręgówka” albo czwarta liga – a potem grałem jeszcze w Chróścicach. Chociaż nie – to było bardziej zmaganie się z kolanem niż granie. Gdy zacząłem studia, z Odrą przez jakiś czas mój kontakt był luźniejszy, ale od trzeciego roku byłem dziennikarzem – najpierw „Gazety Wyborczej”, potem „Nowej Trybuny Opolskiej” – opisującym mecze Odry. Od tamtej pory praktycznie jestem cały czas przy klubie. Od 2006 roku, z małymi przerwami, byłem też spikerem.

Trudny dla klubu czas.
– W 2009 roku, po bankructwie Odry, zakładaliśmy Oderkę. Byłem wśród czterech osób-założycieli. Tomasz Lisiński, czyli dzisiejszy naczelnik Wydziału Sportu, Szymon Janus, Jacek Nałęcz… W dużej mierze Tomek uratował ten klub. Już wtedy był pracownikiem Urzędu Miasta, a jednocześnie piłkarzem. Nie widzieliśmy możliwości odratowania dawnego stowarzyszenia. Chcieliśmy, ale co chwilę wypadały trupy z szafy. Tomek zaczął, nakręcił Jacka i Szymona, którzy dodali swój kibicowski entuzjazm. Moja rola była na pewno najmniejsza. Od tego momentu byłem już z Odrą formalnie związany. Między 2009 a 2011 rokiem praktycznie brałem udział w codziennym życiu klubu. To był intensywny okres. Poza dwoma latami przerwy, byłem też jednym z członków komisji rewizyjnej.

Patrząc dziś w tabelę na miejsce Odry, a pamiętając 2009 rok, trudno nie odczuwać satysfakcji.
– To jest coś, o czym nawet nie pomyślelibyśmy wtedy podczas najśmielszych dyskusji. Dla nas pierwsza liga była wtedy abstrakcją. Startowaliśmy od czwartej, mając perspektywę meczów – niczego nikomu nie ujmując – w Obrowcu czy szeregu innych mniejszych miejscowości. To, co stało się w ostatnich latach sportowo z Odrą, jest czymś niesamowitym.

Dlaczego? Odra to duża marka z wojewódzkiego miasta.
– Dlaczego? Bo ten wynik został zrobiony dzięki entuzjazmowi kilku osób. Irka Gitlara, Karola Wójcika, Irka Urbańca, Piotra Plewni. Osób, które w ostatnich latach oddały Odrze serce. Z drugiej strony, te osoby co pół roku zdobywają doświadczenie. Wiedzą, że nie zawsze „wydać więcej pieniędzy” oznacza „lepiej”. To, że sprowadzisz gościa z nazwiskiem, nie znaczy, że będzie dobrze grał. Zwróćmy uwagę na mądry dobór trenerów. Trenerzy Smółka, Furlepa, Smyła – każdy z nich dołożył cegiełkę do miejsca, w którym teraz jesteśmy. Była mądra polityka transferowa.

Za kilka lat widzisz silną Odrę, grającą przy wielotysięcznej widowni, na nowym stadionie?
– To, co wydarzyło się w ostatnich latach pod względem sportowym, kolejne awanse, a do tego daleko posunięte deklaracje o chęci budowy nowego stadionu, wskazują, że jesteśmy na drodze wiodącej w jedną stronę. Ku mocniejszemu klubowi.

Tym łatwiej było ci po kilkunastu latach rozstać się z dziennikarstwem?
– To była bardzo trudna decyzja. 17 lat to szmat czasu, ale czasem w życiu trzeba podjąć radykalne kroki, by spróbować czegoś nowego, nowych wyzwań.

Jaka będzie twoja rola?
– Wszyscy dobrze wiemy, że w Odrze wynik sportowy wyprzedził organizację klubu i trzeba tu było wzmocnienia parą rąk do pracy. Po to, by kolejny człowiek był na co dzień przy Oleskiej, zajmował się raz poważniejszymi, a raz błahymi, codziennymi sprawami. Nie mam ściśle określonego obowiązku pilnowania, dbania o konkretną działkę. Będę po prostu robił to, co w danej chwili potrzebne.

Co jest teraz najpilniejszym zadaniem?
– Po pierwsze, przygotowanie klubu do procesu licencyjnego przed kolejnym sezonem. Niezależnie, czy będzie to ekstraklasa – co stanowiłoby wielkie wyzwanie – czy pierwsza liga. Już musimy o tym myśleć. Zawodnicy niech robią swoje na boisku, a my swoje – na polu organizacyjnym.

Na zdjęciu: Marcin Sagan (z lewej) wraz z Krystianem Golcem i Ireneuszem Gitlarem.
foto
: Mirosław Szozda