– Ktoś powie, że „o, ale ta Odra jedzie na farcie! To zaraz się skończy!”. Do końca się z tym nie zgadzam – mówi trener Mirosław Smyła w rozmowie z odraopole.pl.

Odra liderem tabeli. No to zaraz się zacznie. Wywiady, autografy, wizyty w zakładach pracy…
– Już się zaczęło! (śmiech). Mówmy jednak poważnie. Można zrobić listę punktów, które w poszczególnych momentach funkcjonowania drużyny mogą zaistnieć. Są trudne sytuacje, jak miejsce w dole tabeli, zmiany trenerów, wyrzucanie zawodników do rezerw, spotkania z kibicami. I druga strona medalu: fanfary, pochwały, radość. To wszystko ma jednak krótkie nogi. Jedni chcą wyjść z kryzysu, inni – utrzymać się na piedestale, ale szybko mogą z niego spaść. I wtedy role się odwracają. W naszym zawodzie często jest tak, że trudniej poradzić sobie z sukcesem niż porażką. Po porażce jest się osamotnionym. Można się skupić, podnieść i walczyć, podczas gdy zwycięstwo ma wielu ojców. Szum może sprawić, że o skupienie na nowych wyzwaniach jest trudno. Z tym trzeba potrafić sobie radzić; to umiejętność, którą sportowiec musi opanować. Sztuką jest przejść do porządku dziennego nad pochwałami, hołubieniem, bo liczy się przecież tylko to, co na końcu, a nie w trakcie. Oczywiście, trudno nie cieszyć się z tego, co jest, ale to etapowy sukces. Widok tabeli jest miły, mamy do pierwszego miejsca szacunek, lecz i dystans. Jesteśmy świadomi swoich słabości.

Kibice bardzo długo czekali na taką Odrę w pierwszej lidze i teraz mają swój czas. Naszym zadaniem jest, by nie było to tylko pięć minut.

Polakom w chwilach radości czy zdenerwowania brakuje chłodnej głowy?
– Nie. To są naturalne odruchy. Każdy chce wygrywać, byś uśmiechnięty, czuć się zwycięzcą. Ale nie przesadzałbym. W naszym otoczeniu ludzie naprawdę twardo stąpają po ziemi i mają świadomość, jak pewne rzeczy mogą okazać się złudne, jak ulotne. Nie wolno o tym nie pamiętać. Może nadużywamy słowa „pokora”, ale ono pozwala się skupić na robocie. Tak jak urodziny ma się raz do roku, tak tylko co jakiś czas są sukcesy. Kibice bardzo długo czekali na taką Odrę w pierwszej lidze i teraz mają swój czas. Naszym zadaniem jest, by nie było to tylko pięć minut.

Nie zgodzę się ze stwierdzeniem, że dziś Odra jest zespołem grającym defensywnie.

W czym tkwi siła Odry?
– W kolektywie. Ewidentnie. Siła szatni była tak duża, że udzieliła się wszystkim przychodzącym do zespołu. Nie ma możliwości tworzenia się jakichś podgrupek. Po pucharowej porażce w Nowym Dworze Mazowieckim był marazm, ale podnieśliśmy się wszyscy razem. Dziś Odra ma drużynę. W tej lidze nawet najmocniejsze jednostki nie są w stanie dać takiej mocy jak zgrany zespół. To nasz atut. Prócz zespołu mamy też po prostu grono piłkarzy, którzy się wyróżniają i indywidualnie zasługują na coś więcej. Sądzę, że prędzej czy później po któregoś z tych chłopaków sięgną bogatsi, silniejsi, z wyższej ligi. Tego im życzę.

Wspomniał pan o lipcowym 0:5 ze Świtem. Przeszło przez głowę „gdzie ja trafiłem?”
– Kłamałbym, gdybym powiedział, że nie. Podróż powrotna do Opola po tygodniowym obozie i takiej porażce nie była łatwym przeżyciem. Miałem świadomość pracy, jaką wykonaliśmy na zgrupowaniu w Grodzisku i wiedziałem, że nasza gra nie będzie olśniewająca, ale nie spodziewałem się, że skończy się takim wynikiem. To dało nam jednak pełen obraz tego, gdzie jesteśmy – i proste wytyczne, co dalej robić. Wbrew pozorom, diagnozowało się to wszystko bardzo łatwo. Tydzień później, w sparingu ze Ślęzą Wrocław, po strzeleniu gola chłopaków „puściło” i dostaliśmy kolejną informację – jak wiele leży w głowach. Na pierwsze spotkanie w lidze, z Górnikiem Łęczna, wyszliśmy już jako zespół, który wie, czego chce. Potrafimy szybko się podnosić. Tak było po porażkach z Miedzią Legnica i Wigrami Suwałki, gdy w kolejnych meczach od razu punktowaliśmy. Poznajemy się coraz bardziej, wypracowujemy metody funkcjonowania w trudnych chwilach. To jest sól jakości zespołu. Gdy gra się dobrze, wygrywa, to nie trzeba za dużo kombinować. Najłatwiej jest nie przeszkadzać. Trener Nawałka powiedział z kolei, że gdy drużyna przegrywa, to wtedy włącza się czerwone światło dla sztabu, wysyłając sygnał, że trenerzy muszą pracować trzykrotnie mocniej, by na boisku drużyna wyglądała inaczej. Tak na to patrzymy. Nie tracimy czujności.

Poznajemy się coraz bardziej, wypracowujemy metody funkcjonowania w trudnych chwilach. Gdy gra się dobrze, wygrywa, to nie trzeba za dużo kombinować. Najłatwiej jest nie przeszkadzać

Kibiców zastanawia defensywny momentami styl zespołu. Niski pressing, oddanie pola rywalowi. Tak było w domowych meczach z Rakowem, Zagłębiem, Stalą.
– Zawsze trzeba zaczynać od początku. Gdy budujesz dom, najpierw wykopujesz ładną dziurę pod fundament. Zalewasz ją. Kto chce piwnicę, ten ma piwnicę. Kto parter – to parter. Potem jest dopiero piętro i dach. Podobnie w futbolu. Kto słabo broni – nie ma szans wygrać meczu. To nasz początkowy etap grania na wyższym poziomie. Ale chwileczkę, mamy krótką pamięć? Spójrzmy na nasze mecze z Chojniczanką, z GKS-em Katowice, zapraszam do internetu na urywki spotkania w Siedlcach. W wielu momentach to my kreowaliśmy atak pozycyjny. Chojniczance strzeliliśmy gola po wymienieniu wielu podań według modelu gry, który ćwiczymy. Trzeba patrzeć szerzej. Sztuką jest elastycznie podchodzić do danego przeciwnika. Gdybyśmy zagrali w Suwałkach tak, jak ze Stalą Mielec, to prawdopodobnie byśmy nie przegrali. Tam otwieraliśmy się, narażając na straty piłki i kontry. Nie zgodzę się jednak ze stwierdzeniem, że dziś Odra jest zespołem grającym defensywnie i tylko czekającym na szybki atak po przechwycie. Tak nie pracujemy i sądzę, że każdy zawodnik powiedziałby to samo. Przeciwnicy są silni, musimy mądrze się bronić, zachowywać proporcje. Nie sztuką byłoby otwierać się, grać na hurra, wysoko, bo wtedy moglibyśmy być karceni. Na razie nasze założenia przynoszą efekty, a krok po kroku będziemy dokładać kolejne cegiełki.

Fajnie byłoby dotrwać w tym klimacie do zimy, przeanalizować pewne kwestie, przemyśleć, usiąść do okrągłego stołu, podjąć odpowiednie decyzje i dalej pracować.

Ile to może trwać?
– Nie chcę mówić, że jedną rundę czy jeden sezon. To płynne. Jedni zawodnicy się starzeją, inni dorastają, w szatni są roszady, zmieniają się młodzieżowcy. Mówiąc jednak o samej motoryce, po wdrożeniu w pierwszym sezonie jakiegoś sposobu pracy, w drugim sezonie można dołożyć coś więcej i wtedy zespół staje się mocniejszy. Oceniam, że półtora sezonu, dwa sezony pozwalają już nie spadać poniżej określonego poziomu. Podam proste przykłady drużyn prowadzonych bardzo spokojnie, gdzie co pół roku doklejane są kolejne ogniwa. Tworzy się silna kadra, powstają nawyki, automatyzmy, dające pewność na boisku. Chojniczanka, Bytovia, Stal Mielec… Tam dłużej funkcjonuje się we miarę zbliżonym składzie. Widać, że punktują i spokojnie sobie grają. Rewolucje z kolei nie pomagają – i to też widzimy dziś w tabeli pierwszej ligi, choć oczywiście czasem trzeba zaryzykować, by rozpocząć od nowa. Zagłębie Sosnowiec czy GKS Katowice za chwilę będą na swoim miejscu, jeśli pójdą drogą ewolucji, ale kolejne gwałtowne ruchy nie będą dobrym rozwiązaniem.

W Odrze nie brakuje zawodników, którzy funkcjonowali w przeszłości na wyższym szczeblu, dotknęli ekstraklasy, ale nadal są piłkarsko głodni. To też pomaga?
– Czasami łatwiej jest znaleźć i zakontraktować właśnie głodnych, często będących po problemach zdrowotnych, którym trzeba zaufać i uwierzyć, że są w stanie wrócić do dyspozycji. Tak trafiliśmy z Martinem Baranem, który regularnie gra na środku obrony w pierwszym składzie. Ostatniego słowa nie powiedział też jeszcze Paweł Wojciechowski. No i mamy też kilka „świeżych” nazwisk. Ta podstawowa jedenastka latem w części się zmieniła, ale nie wpłynęło to na wartość zespołu, atmosferę, ducha szatni, który ma wpływ na wszystkich, którzy do nas przychodzą. Fajnie byłoby dotrwać w tym klimacie do zimy, przeanalizować pewne kwestie, przemyśleć, usiąść do okrągłego stołu, podjąć odpowiednie decyzje i dalej pracować. Tak na marginesie, to chyba wszystkim w Opolu marzy się – wierzę, że to realne – nowy stadion. Północna, nasze centrum sportu, to idealne miejsce, by taki obiekt stanął. Byłby to kolejny przystanek na drodze do szczytów. Opole to miasto wojewódzkie i może stawać do walki o wyższe cele.

Może zwraca się wieloletnia praca, zebrane doświadczenie? Trzeba kilka razy przegrać, nawet spaść, by mieć w sobie tę czujność i węch skierowany na wiele aspektów.

Niespełna rok temu z Rozwojem Katowice był pan praktycznie na dnie drugiej ligi, a teraz z Odrą jest pan na szczycie zaplecza ekstraklasy. Czuje pan, że to może być moment przełomowy również dla pana?
– Jestem osobą, która nie jest do końca zależna od zawodowej pracy trenera. Nie tylko w tym kierunku się kształciłem, nie tylko to potrafiłem robić. To zawsze była moja pasja. Jako trener pracowałem na wszystkich juniorskich szczeblach, mogąc cieszyć się z kilku sukcesów, mistrzostw Śląska. W seniorskiej piłce prowadziłem zespoły chyba wszędzie prócz A-klasy, z Polonią Bytom w roli drugiego trenera awansowałem do ekstraklasy, przez dwa lata byłem w Tychach, gdzie realia nijak się miały do tych, w jakich obecnie funkcjonuje GKS. W Rozwoju poszliśmy z trzeciej ligi w górę. W Zagłębiu Sosnowiec w pierwszym sezonie do awansu z drugiej ligi brakło bardzo niewiele. Potem dokonaliśmy rewolucji, jesienią graliśmy w kratkę, wiosną straciłem pracę po jednym meczu, a drużyna wywalczyła awans, osiągając potem w zbliżonym zestawieniu sukcesy w pierwszej lidze i Pucharze Polski.

Potem znów był Rozwój.
– Ktoś może powiedzieć, że niepotrzebnie wracałem, wchodziłem na tego konia. Był moment, w którym można było tę pierwszą ligę uratować. Walczyliśmy o to bez presji, trochę brakło. Może największym błędem było pozostanie po spadku, gdy zespół się rozsypał. Czuję się jednak bardzo związany emocjonalnie z tym klubem, dlatego podjąłem wyzwanie, nie mając jakiegoś ciśnienia czy obaw, że „zetrę” sobie CV. Na szczęście wiosną klub – już beze mnie – utrzymał się w drugiej lidze. A propozycja z Opola przyszła w najmniej oczekiwanym momencie. Trzeba było się zastanowić, czy to dobry pomysł, by wchodzić do klubu będącego po rozstaniu z trenerem Furlepą, z czym wielu kibiców nie mogło się pogodzić. Dziś, po 3,5 miesiącach pracy, może się okazać, że przesunęliśmy się o cegiełkę wyżej. Tak patrząc wstecz, mam taką refleksję, że u trenera najczęściej jest tak jak na boisku – różne są momenty, ale suma szczęścia równa się zeru. Rozwojowi chciałem pomóc z dobroci serca, nie patrząc na pieniądze, co odbiło się potem sygnałem z Odry. Może zwraca się wieloletnia praca, zebrane doświadczenie? Trzeba kilka razy przegrać, nawet spaść, by mieć w sobie tę czujność i węch skierowany na wiele aspektów. Wtedy łatwiej prowadzić drużynę. Ktoś powie, że „o, ale ta Odra jedzie na farcie! To zaraz się skończy!”. Do końca się z tym nie zgadzam. Szczęście też jest składową sukcesu. Widocznie taki czas teraz nastał. I trzeba go pielęgnować.

Wywodzę się z Radzionkowa, a to podobne wychowanie. Taki niemiecki dryl, dbałość o czystość.

Jak żyje się w Opolu?
– To piękne miasto. Ma swoje klimatyczne miejsca, które czasami warto zobaczyć i po raz drugi, trzeci, czwarty. Przyjść, posiedzieć. Nie ukrywam, że miło przechadzać się po rynku. Gdy przyjechała do mnie żona z synem, coś już zdążyliśmy obejrzeć, ale wiele nam jeszcze zostało. Bo nam to blisko do tych ludzi. Wywodzę się z Radzionkowa, a to podobne wychowanie. Taki niemiecki dryl, dbałość o czystość. Czuje się taki rodzinny klimat. Ludzie na początku może patrzyli przez palce, badali, ale zawsze byli mili. Czy w okolicy, gdzie mieszkam, czy w klubie, czy różnych instytucjach, czy nawet w supermarkecie – czuje się taką aurę spokoju. I nie mówię tego po to, by komuś słodzić. Tak po prostu czuję.

Torbę zawsze trzymam blisko biurka, by móc szybko się spakować. Mój rekord to 180 sekund – i po trzech latach pracy człowiek już jechał do domu.

I oby tak na lata?
– Kto wie. Byłoby miło, ale mam taką zasadę, że torbę zawsze trzymam blisko biurka, by móc szybko się spakować. Mój rekord to 180 sekund – i po trzech latach pracy człowiek już jechał do domu. Trzeba być przygotowanym na wszystko, nie psioczyć, zawsze mieć pomysł na podniesienie się z kolan i dalszą pracę. Śmieję się, jak to młodzi trenerzy potrafią w ciągu pięciu minut przeprowadzić trening. Zawsze są pewni siebie, wiedzą, jaki skład wystawić. Potem mijają lata, są bogatsi w przeżycia i już nie jest im tak łatwo. Czasem tęsknię za tym, za tą swobodą młodego trenera. „Pach, pach” – i już. Bez przeżyć, bez porażki, bez sukcesu, nie ma jednak szans powiedzieć, że wie, co robi. Mam jednak zasadność otaczania się młodymi, bo mądrych młodych zawsze warto posłuchać. W takim zestawieniu sztabu chciałbym pracować jak najdłużej.

foto: Mirosław Szozda