Porozmawialiśmy z 27-letnim obrońcą, który w sobotnim wygranym meczu z Drutex-Bytovią zanotował dopiero pierwszy występ po awansie Odry na zaplecze ekstraklasy. W dodatku – nie na swojej nominalnej pozycji!
Sporo naczekałeś się na premierowy w sezonie występ w pierwszej lidze. Za nami 12 kolejek…
– Z pewnością nie sądziłem, że przez aż tak długi czas będę w kolejnych meczach spędzał na ławce 90 minut. Cierpliwie jednak pracowałem. Tak naprawdę, tego debiutu też tak do końca się nie spodziewałem. Wystąpiłem nie na swojej nominalnej pozycji, bo prawej pomocy, ale wydaje mi się, że ogólnie grało mi się dobrze. Może poza początkiem – był lekki stres, nie byłem pewny, jak będę po tych jedenastu kolejkach niegrania wyglądał fizycznie na tle pierwszoligowych zawodników, ale jest pozytywnie. Cieszę się, że mogłem w końcu wybiec na boisko.
Dla ciebie prawa pomoc to chyba nic nowego, skoro kiedyś byłeś napastnikiem, a potem byłeś stopniowo wycofywany do obrony,
– Patrząc na ofensywę – nic nowego, ale na boku pomocy sposób poruszania się na boisku jest całkiem inni niż na prawej obronie, a przez ostatnie lata występowałem tylko na niej. W niektórych sytuacjach musiałem ciut dłużej myśleć, zastanawiać się nad pewnymi zachowaniami, ale sądzę, że wyglądało to w miarę pozytywnie, nieźle.
Schodząc do szatni, sam z siebie byłeś zadowolony?
– Na pewno nie byłem zadowolony z sytuacji, której nie wykorzystałem. Szkoda jej. Chciałem trafić po „długim” rogu, ale nie uderzyłem tam, gdzie chciałem, tylko w środek i bramkarz obronił. Patrząc jednak pod kątem tego, że tak długo nie grałem, byłem zadowolony. Dałem trenerowi sygnał, że może na mnie liczyć – również na innej pozycji niż tylko moja nominalna. Wcześniej, w tygodniu przed meczem z Bytovią, nie trenowałem na pomocy. W mojej sytuacji jednak, tak naprawdę mógłbym zagrać na każdej pozycji.
To było trudne, by po 11 kolejkach siedzenia na ławce wytrzymać mecz w takich warunkach, na tak ciężkim boisku?
– Pod kątem wytrzymałości, nie było to spotkanie, którego bym nie dał rady wybiegać. Adrenalina związana z tym, że wreszcie trafiłem do podstawowej jedenastki, pomogła. Tyle że w tych trudnych warunkach, na krótko przed zmianą, nogi trochę odmówiły mi posłuszeństwa. Zaczęły mnie łapać skurcze. Wcześniej jednak nie było większych kryzysów, jak na taką przerwę.
Rytm meczowy utrzymywałeś dotąd w klasie okręgowej.
– Rezerwy to nie ta sama intensywność. Różnica klas, nie ma o czym mówić. Gdy schodziło sporo zawodników z pierwszego zespołu, wygrywaliśmy walorami piłkarskimi. Mimo wszystko, pojedyncze spotkania też coś mi dały, bo to zawsze ważne, by wybiegać 90 minut w warunkach meczowych.
Jaki masz w tej rundzie dorobek w rezerwach?
– 2 bramki i 10 asyst. W czterech meczach.
A w pierwszym zespole czas mijał…
– Przede wszystkim było zastanawianie się, czemu tak jest. Z jednej strony to rozumiałem, bo od początku sezonu trener postawił na grupę zawodników i poszedł za tym wynik. Z drugiej jednak strony – zrozumiałe, że mogłem być zły, bo każdy chce grać.
Nie jest łatwo, nie grać przez taki czas, jednocześnie mając świadomość, że trzeba być stale „pod parą”, by w razie czego wykorzystać swoje „pięć minut”?
– W pewnym momencie były przymiarki do tego, bym zagrał. Tyle że wcześniej, już jakiś czas temu. Potem miałem myśli, by być w dyspozycji, dobrze wyglądać po prostu dla samego siebie – a jeśli będzie szansa pokazania się, być gotowym na jej wykorzystanie. Patrząc na moją pozycję, prawą obronę, było to trudne. Wygrywaliśmy, nie traciliśmy bramek. Wychodząc w poniedziałek, wtorek, środę, czwartek na kolejne treningi tak naprawdę wiedziałem, że nie zagram, bo trudno wymagać zmian przy takich wynikach. Musiałem mieć jednak w sobie samozaparcie, chęć dobrego prezentowania się i pozostawania do dyspozycji trenera.
Zdążyła przez głowę przejść myśl o wypożyczeniu?
– Nie będę ukrywał, że był moment, w którym pomyślałem, że jeżeli sytuacja będzie wyglądała tak przez całą rundę, to może nie tyle na 100 procent odejdę, co zastanowię się nad wypożyczeniem O ile oczywiście będzie możliwość. Latem nie brałem tego jednak pod uwagę. Przyjąłem do siebie, że na razie nie gram. Jestem raczej charakterny i cały czas miałem w głowie to, że muszę dawać z siebie 100 procent, by wywalczyć miejsce. A co przyniesie przyszłość, to zobaczymy.
Tuż po przenosinach do Opola, półtora roku temu, powiedziałeś w jednym z wywiadów, że masz nadzieję wkrótce znaleźć się w takiej lidze, z której nie będzie już można awansować. Dalej w to wierzysz?
– Taki moment zwątpienia był dopiero teraz, w ostatnich tygodniach. Stale siedzi z tyłu głowy to, że każdy chce grać jak najwyżej. Ale jak dotąd w trakcie pobytu w Opolu wywalczyłem dwa awanse, byłem podstawowym zawodnikiem, czuję, że rozwinąłem się jako piłkarz. Wierzę, że wszystko przede mną.
Na razie – walka o zachowanie miejsca w składzie Odry i nadzieja, by w Olsztynie znów wybiec od pierwszej minuty.
– Mam nadzieję, że tak będzie. Skoro wcześniej ja czekałem na miejsce w składzie, były dobre wyniki, nie za wiele rotacji, to myślę, że teraz po wygranym meczu ta karta się dla mnie odwróci. W tym roku zostało jeszcze do rozegrania kilka kolejek, jest trochę minut do złapania.
Odra za rok w ekstraklasie – wyobrażasz to sobie?
– Tak szczerze powiedziawszy, cały czas jest w nas po prostu myśl, by punktować w każdym spotkaniu. Najpierw zapewnić sobie bezpieczne utrzymanie. Patrząc jednak na inne zespoły, z którymi graliśmy, to… Powiedzieć „jak najbardziej realne” to może zbyt duże słowo, lecz przypadkowe mogłoby być drugie, trzecie, czwarte zwycięstwo. U nas trwa to już znacznie dłużej, więc czemu by nie mierzyć jak najwyżej? Wiadomo, że liga jest trudna, ma wielu faworytów czy kandydatów do awansu, a każdy z każdym może wygrać. Przeważnie do ekstraklasy wchodzą z niej te zespoły, które nie grały fajerwerków, a po prostu były solidne. W tych dwunastu kolejkach, które za nami, właśnie taka była Odra.
foto: Mirosław Szozda